literature

Bo nie warto udawac...

Deviation Actions

kassica15's avatar
By
Published:
751 Views

Literature Text

Niemcy ziewając uniósł się z łóżka. Jeszcze przed chwilą wyjący zegarek wskazywał, iż jest już piąta godzina ranka. Oznaczało to iż czas zacząć dzień według standardowego planu. Wewnętrznie cieszył się, że Włoch nie odwiedzał go i nie psuł tego, jakże cudownego harmonogramu. Ubrał się szybko w przygotowane na fotelu ubrania, i wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewających. Po chwili punktualnie dziesięć minut po pobudce wstał i skierował się do łazienki, by przeczekać trzy minuty szykowań brata i samemu z niej skorzystać. Jednak tym razem z wnętrza łazienki nie odbiegał hymn o zaglibistości. Zdziwiony ruszył więc w stronę jego pokoju. Na dole nie miał co szukać, gdyż brat z natury, był pasożytem, a śniadanie zawsze bardziej wolał konsumować, niż robić, więc zazwyczaj krył się w swym pokoju, pod pretekstem dalszego ubierania się, nawet jeśli ubranie na sobie miał. Wszystkie uwagi na ten temat były odparowywane w typowy dla BFT sposób, czyli nim się Niemiec zdążył otrząsnąć od dziwactwa jego wypowiedzi, tego już nie było.
Ruszył więc do jego pomieszczenia sypialnego (nie wiadomo czemu Ludwig dalej łudził się, że brat jednak znajdzie sobie jakąś robotę i się od niego wyprowadzi,dlatego pomieszczenie to, nie nazywał bratowym pokojem) jednak gdy otworzył drzwi brata nie było. Zdziwiło go to przez co wrócił pod łazienkę z marsową miną.
-Oczywiście że jest zagrożenie życia!- usłyszał nagle zdumiony z głębi łazienki, zupełnie niepodobny do głosu brata... głos Gilberta. Otworzył łazienkę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Z wanny dobiegło go ciąganie nosem. Zdumiony podszedł do niej i spojrzał w czerwony, nos brata, który wciąż ocierany był chusteczką.- Jak to zwykłe przeziębienie?! Pan się kurwa nie zna!- odłączył się i ciągając nosem spojrzał na brata.-Przeziębienie, słyszałeś? Też wymyślił.
-Więc co ci jest?- spytał Ludwig zastanawiając się jaki absurd jego brat wymyśli.
-No oczywiście, że to jakaś nieznana choroba! Jestem zbyt zaglibisty, by mieć głupie przeziębienie! To na pewno jakaś epidemia! Idź zrób mi coś do jedzenia i wynoś się zanim cię zarażę.- odparł w końcu i Niemcy przewrócił oczami.
-Wyłaź z wanny i idź do swojego pokoju. I przestań gadać głupoty o tej twojej pseudo epidemii. Było mnie słuchać i ciepło się ubierać...- zaczął mu tłumaczyć, ale szybko zauważył iż jest to bezcelowe. Brat w tylko sobie znany sposób wyłączył zwoje mózgowe i bezmyślnie wpatrywał się w sufit, przedrzeźniając mowę Ludwiga, gdy ten na niego nie patrzył. Westchnął myśląc za jakie grzechy obdarzono go takim bratem jak Prus. Wyszedł z łazienki, a brat wywlókł się z niej za nim. Jednak zamiast do pokoju, objął swe rządy na kanapie w salonie. Niemiec nic nie powiedział, choć nie wiedział jak wytrzyma syf, który Gilbert stworzy w swym pomieszczeniu uzdrowiskowym. Z bólem obserwował, jak jego kremowa kanapa staje się siedliskiem strasznej choroby zwanej przeziębieniem. I tym razem się nie mylił.
-Poprawisz mi poduszkę?- usłyszał trzeciego dnia z głębi salonu. Dawny salon zmienił się nie do poznania. Niemcy ostrożnie przeszedł między kartonami po pizzy, a brudną bielizną i odnalazł brata. Gilbert siedział w piżamach i szlafroku grając w jakąś gierkę na ich nowym gejboju czy jakoś tak... no w każdym razie dostali to coś od Alfreda. Niemcy okiem eksperta przyjrzał się bratu. Wystarczyło jedno niezbyt dokładne przyjrzenie się bratu, by stwierdzić, że daleki jest od umierającego. Ba! Można byłoby mu zarzucić, iż jest całkiem zdrowy. Po chwili wrócił i przy zdumionym albinosie pojawiły się dwa worki ze śmieciami.- Narażasz moje życie dla głupich śmieci?!- zapytał zachrypniętym głosem. Ludwig by oszczędzać nerwy wskazał tylko na worki i opuścił pomieszczenie. Zły Gilbert zastopował grę.- Powinienem wybrać inne dziecko do opieki...
-Inne by tego nie przeżyło, a teraz rób co ci każę!- słychać było huknięcie Ludwiga z kuchni. Gilbert z jękiem podniósł się i ruszył do swego pokoju. Tam założył na twarz lekarską maseczkę ochronną,a na kark zarzucił, tak ze trzy bluzy. Po krótszym czasie miał problemy z chodzeniem, z powodu zbyt dużej ilości ubrań, ale było mu ciepło.  Niemiec, który w myślach stwierdził, że wygląda jak Eskimos tylko przewrócił oczami przewrócił oczami i podał mu worki. Po chwili obłożnie chory Prus pokonywał dziesięć metrów drogi z domu aż do furtki i kubła na śmieci.
Ludwig zabrał  się za sprzątanie siedliska brudu... to jest salonu zajętego przez chorego Prusa. Nagle zadzwonił telefon brata. Machinalnym ruchem odebrał go i musiał odsunąć telefon od ucha.
-Hej Prus! To o której zaczyna się impreza? Młody już wybył?...- poczuł narastającą wściekłość.
Jednak jedną rzecz Niemcom przyznać trzeba: nawet przez telefon umie przerażać niewinne osoby. Nie inaczej było z biednym Hiszpanem po drugiej stronie linii. Po krótkiem, wypełnionym błaganiem zeznaniu, Ludwig miał cały obraz bratowych przygotowań. I jak tego słuchał to mu tak dziwnie ręka chodziła.
-Dziękuję Antonio za wyjaśnienia. Niestety mój brat jest obłożnie chory i nie może przyjmować gości.- powiedział, dziwnie spokojnie widząc wchodzącego brata. Szczęśliwie (dla Ludwiga rzecz jasna) Prus uznał, iż przyjaciel wykonywał część jego arcy-sprytnego planu. Zakasłał iście prawdziwie i zrobił zbolałą minę, ściągając maseczkę.- Nie rozbieraj się. Jedziemy do lekarza.- odparł Ludwig zakładając kurtkę.
-Zwykły lekarz sobie z tym nie poradzi...- odparł jękliwie Gilbert z miną potępieńca, którego mają wieszać.
-To nie jest zwykły lekarz.- uciął mu w połowie zdania Ludwig.- A teraz ubieraj się i do auta!- rozporządził, a Gilbert z miną przyszłego wisielca zaczął się powoli ubierać. Ludwig musiał nawet czekać kilka minut przy aucie, aż brat namyśli się ubrać, co wykorzystał by zadzwonić do swego "lekarza".- Cześć Lutz. Miałbyś chwilkę czasu na pewne badanie?- spytał obserwując drzwi wejściowe. Dostał odpowiedź twierdzącą dokładnie w chwili gdy z domu wyszedł Prus. O nietęgiej minie.

***
-Ludi słuchaj...- powiedział blady, mężczyzna o fiołkowych oczach i paskudną szramą na policzku. Blond włosy, które zdawały się być wypłowiałe opadały mu kosmykami na czoło, co dla Ludwiga było karygodne. Błękitnooki jednak nie zwrócił mu uwagi, skoro mężczyzna miał być jego odwrotnością. Lutz znów poprawił zsuwające się mu ciągle okulary na łańcuszku.- Ja wiem, że jesteś zły za jego zachowanie, ale ja nie mam zezwolenia na zwierzęta, a co dopiero na Prusa!- wydawał się szczerze zmartwiony tą sytuacją.
- Lutz, ty nie masz go badać. Po prostu obejrzyj go z mądrą miną, stwierdź jakąś trudną w wymowie chorobę, która niby jest strasznie zakaźna i przypisz mu jakieś czopki czy coś...
-Aaa...- odparł fioletowooki kiwając głową i robiąc mądrą minę.
-No. A teraz idź.- Lutz już miał iść do siedzącego na kozetce Gilberta, który podziwiał stojący niedaleko słój z lukrecjowymi cukierkami, gdy nagle Ludwig go zatrzymał- Tylko bez zastrzyków rozumiemy się?- ten wyszczerzył się oznajmiając mu, że pojmuje.

***

Prus siedział z wielkim wytrzeszczem na tylnym siedzeniu. Niemcy z niewyraźną miną spojrzał na niego.
-Wszystko dobrze?- zapytał głupio, gdyż wiedział, że brat miał tendencję do dramatyzowania.
- Ty nie masz Kokcydiomikozy...- odparł łamiącym się głosem Gilbert, jakby miał za chwilę pożegnać się z tym padołem. Ludwig natomiast zdziwił się, że brat zdołał zapamiętać iście lekarską nazwę. Był przez pewien czas niepewny czy brat da się nabrać, ale przyjął tą nazwę jak największą świętość. Mimo wszystko było to jednak Ludwigowi na rękę.
-Nie martw się bracie. Wykuruję cię tak, że w tydzień się pozbierasz.
-Naprawdę to dla mnie zrobisz?- spytał ciągnąc nosem Prus i wpatrując się w niego.
-Ja, wykuruję...- powiedział lekko się uśmiechając do niego i wracając wzrokiem na szosę.-"Tak cię wykuruję, że ci imprezy bez mojej wiedzy w pięty pójdą."- pomyślał mściwie.

***
-Bracie... jesteś pewien, że to dobry sposób na tę chorobę?- spytał spocony Prus. Ludwig musiał przyznać, że włączony na maksa koc elektryczny działa lepiej niż kaloryfer. Ale wydawało mu się, że albinosowi nic nie powinno od tego termicznego ataku się stać. Prus wyciągnął głowę z wnętrza koca. Ludwig tymczasem z mściwą satysfakcją wykręcał znajomy numer. Specjalnie by Gilbert nie słyszał zszedł na parter.
-Witaj Anglio. Mam do ciebie prośbę.- nieufność z drugiej strony słuchawki szybko przemieniła się w pełną radości odpowiedź.
-Oczywiście, że dam ci przepis na mój bulion!- Niemiec mógł przysiąc, że Anglik po drugiej stronie słuchawki wypina pierś i szczerzy się od ucha do ucha.- Już ci podaję...
Ludwig pochylił się i zaczął skrobać kolejne składniki.
Tymczasem albinos korzystając z okazji iż brat jest zajęty, prześliznął się do łazienki. Lepił się od potu i gotów był oddać Gilbirda za zimny prysznic. Nawet ułamek zaglibistości by za niego dał, aż w tak wielkiej był potrzebie. Szybko pozbył się piżamy i po krótkiej chwili chłodna woda chłodziła rozpalone przez elektryczny koc ciało. Westchnienie ulgi rozeszło się po kafelkach. Jednak Niemcy niczym pies gończy na zimną wodę, cichaczem wszedł do łazienki.
- O bracie, bierzesz kąpiel?- udawał zaskoczonego.- To dobrze tylko pamiętaj by nie w zimnej wodzie!- nim Gilbert zdążył zaprotestować kurek został przekręcony w stronę z kolorem czerwonym. Nieludzkie wycie rozeszło się po trzy domy w każdą stronę świata. Ludwig wyciągnął nieprzytomnego brata spod prysznica i zaciągnął go do jego pokoju. Gdy już wyszedł odhaczył jeden z punktów swej zemsty.
Rankiem Prusa obudził mdły zapach. Krzywiąc się jakby w przeczuciu, iż jest to zapach jego "chorobowego" śniadania zszedł ciężko na dół. Niemiec tymczasem w kuchni (i masce gazowej bo zapach był paskudny) doprawiał Angielski bulion. Gdy usłyszał ciężkie stąpanie Prusa zdarł maskę (po poprzednim głębokim wdechu).
-Czy ty pędzisz mydło z ludzkiego smalcu, że nam cały dom zasmradzasz? -albinos pomachał dłonią przed twarzą i krzywiąc się.
-Nie. To jest bulion leczniczy...
-On mnie ma zabrać pod bramy św. Piotra?- spojrzał ze wstrętem na garnek żółtawej cieczy.- Jeśli tak, to genialny sposób pozbywania się wrogów. Wystarczy zniwelować zapach i dałoby się kogoś podtruć. A teraz proszę o coś co nie zabije mnie zapachem.
- Lekarz powiedział, że masz jeść bulion.- najsilniejsza karta została wyłożona. Albinos zbladł, usta zmieniły mu się w wąską kreskę i potulnie zasiadł za stołem. Ludwig był miły. Na złośliwy uśmiech pozwolił sobie, gdy Prus wziął pierwszą łyżkę drżąc z obrzydzenia i komicznie się skrzywił, a obserwował, ze swego miejsca z kuchni, gdzie miał bardzo dobry widok na powstały teatrzyk. Dlatego śmiało można uznać iż miły był. Gdy Prus skończył jego głowa z radością przywitała się z muszlą sedesu, jak dwie dawno nie widziane przyjaciółki. Niemiec z triumfem na twarzy i zza drzwi przysłuchiwał się temu spotkaniu.
Niemiec podczas tego spotkania, gdy oczywiście nasycił się dźwiękiem niedającego sobie z trawieniem angielskiego przepisu, zabrał się za stworzenie tygodniowego planu podobnych tego typu działań. Efekt był taki, że pod koniec tygodnia Gilbert z radością dowiedział się iż chory nie jest. Jednak sił miał tylko na ciche i słabe... no w sumie nie wiadomo co, ale po uśmiechu na twarzy można było uznać, że się cieszył, iż koniec to jego katorgi.
A morał tej bajki jest krótki i niektórym znany: Jak masz za brata Niemcy to masz p*zejebane... albo przynajmniej jak robisz imprezy to nie kręć, tylko mów od razu. Może dzięki temu potraktuje cię łaskawie?
Tytuł:"Bo nie warto udawać"
W założeniu miał być Germancest a wyszło... sami sprawdźcie.
Postacie: Prus, Niemcy, 2p!Niemcy w dali Anglia i jego morderczy przepis
Cały fik dla pani :iconkatze-fresse:
Mam nadzieję że się spodoba ^^
© 2014 - 2024 kassica15
Comments32
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Binxx763's avatar
Pomysł z deską sedesową i dwoma przyjaciółkami nieziemski, ale to o mydle z ludzkiego smalcu, mówione przez Prusaka, zamiast przyprawić mnie o śmiech przyprawiło o wymioty. Żart niezbyt na miejscu...